Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co ci się stało?
— Zdawało mi się przez chwilę, że ktoś wszedł tutaj — wstrząsnął się nerwowo, rozglądając się po pokoju — ale, jeśli będziesz mógł, jedź dzisiaj do Bartelet Court, tam czekają na ciebie z upragnieniem.
— Z pewnością pojadę; wczoraj nie mogłem przyjechać za tobą, późno było i...
— Wczoraj! trzy dni temu byłem... przypomnij sobie... przypomnij... — powtórzył mocno, uderzając w niego stalowemi oczyma.
— Trzy dni... więc ja cały ten czas byłem bezprzytomny... Nie mogłem wtedy pojechać do Betsy, bo... tak, wiem już... pamiętam...
Zerwał się, olśniony przypomnieniami, mrok się w nim rozdarł, że nagle ujrzał to wszystko, co przeżył i widział.
— Pamiętasz teraz? — pytał cicho, chcąc mu wydrzeć tajemnice.
— Wszystko, wszystko...
— Opowiedz kolejno, mniej się zmęczysz... — podsunął mu podstępnie, nie zdejmując z niego oczu hipnotyzujących.
— Nie, nie mogę, nie... — bronił się zajadle, bo naraz zabrzmiało mu, jakby tuż nad uszami: „Bądź bez trwogi, milcz”.
— Jeśli to tajemnica, nie żądam jej... ale jeszcze ci raz powiem, że się strzeż Daisy, ona stanie się twojem nieszczęściem — szepnął groźnie.