Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 88 —

kukułek, szelest światła przeciekającego w gęstwinę, jakieś skrzenie się melodyjne barw nieokreślonych, co nie są czemś pochwytnem, a są jakąś wieczną, przez dusze chore upragnioną harmonją.
Zapomnienie jest w tej ciszy, co las ogarnęła — zapomnienie wszystkiego.
Te zmilkłe rozgwary ciągną dalej hymny swoje, śpiewają wszystkiemi barwami powietrza, słońca, drzew, symfonją woni obwijają dusze w rozkosz nieśmiertelną.
Jerzy miał tę ciszę w głębi serca, słyszał ten powolny rytm przyrody w mózgu, w krwi własnej. Kontemplował już tylko, bo myśl miał rozsnutą i czuł się, jak embrjon wszechrzeczy. Przecinały mu mózg błyski jakieś niepojęte, jak niejasne, pojedyńcze fazy jakiegoś dawnego czy przyszłego bytu, i snuły się przed nim niby cienie.
A potem, jakby zwyciężony ostatecznie, zanurza się cały w tem wrzeniu życia krążącego dokoła. Czuje się jakby spętanym i rozszarpywanym pomiędzy ciepło, ziemię i drzewa. Otworzył ramiona i z uśmiechem boskiej tęsknoty chylił się ku mchom, oddychał głęboko zapachem lasów i czuł, że jest tem samem już, co go przenika i unicestwia — przyrodą jeno, ziemią, dźwiękami.
Upadł z płaczem na mchy i zmieszał te łzy swoje z ziemią, objął ją ramionami, jak dziecię bezradne, cierpiące i szeptał:
— Matko! matko! — i łkał długo, wypłakiwał na tem łonie wszystkie bóle, zawody wszystkie