Ulewa słoneczna przeciekała przez liljowe mgły, kładła złotawe piętna na zieleni, przebłyskiwała na dnie jarów głębokich, rozzłacała mroki, budząc i pobudzając wszystko do życia, do rozkoszy wegetacji. Skowronki z trzepotem podrywały się nad zagonami i dzwoniły pieśń poranną, a małe zielonawe świerszczyki polne strzykały radośnie. Nad polami i lasami zaczęły przebiegać świegotliwe głosy sygnaturki, zwołujące wiernych do modlitwy i pracy. Spiż dźwięczał radośnie i w błyskotliwych tonach leciał coraz rozleglej, napełniał gwarem przestrzeń i splątany z głosami przyrody, rozpływał się w fali wesela i czaru.
W Jerzego biły te rytmy i ogarniały go zwolna upojeniem. Tracił poczucie siebie coraz bardziej. Zanurzał ręce w wilgotnej zieleni z jakimś dreszczem rozkosznym i szedł nic nie myśląc.
Po ugorach stada krów ciemniały, to znów bieliły się runa owiec; gdzie niegdzie, jak czerwone plamy, poruszali się ludzie na długich pasmach błękitnawej ziemi, lub ostrza pługów migotały w słońcu. Porykiwanie bydła rozlegało się donośnie, krzyki i śpiewy pastuchów łączyły się z głosami fujarek, świeżo wykręconych z tych wierzb, co tam, nad wodą, przysiadły i bujnemi pędami darły się do słońca, i brzmiały w przestrzeniach pieściwemi tonami; to klekot bociani leciał gdzieś z łąk i naszczekiwanie psów ode wsi, to jakieś głosy nieznane, dźwięki, co musiały płynąć od słońca, drżały w powietrzu; szmery pól, jakby oddechy
Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/88
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
— 84 —