Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 47 —

ludzki, płynąc obojętnie, zepchnął ich na bok, nie wiedzieli o tem. — Kocham! skandowały jego oczy. — Kocham! odpowiadały drugie, wielkie i głębokie, jak otchłanie. — Kocham! — zdawało się wydzierać z ich serc, i dźwięczeć, jak symfonja szczęścia ogólnego. Ptaki śpiewały w gąszczach. Wiatr strząsał na nich z kasztanów różową kaskadę kwiecia. Bandy dzieci przewracały się im prawie u nóg, rozszalałe powietrzem i uciechą. Nie wiedzieli o tem. Cóż było poza nimi? Nicość! Cóż było w nich? Świat cały. Tajemnica kształtowania się chaosu.
— Dawno pan czeka? — spytała cicho, nieco ochłonąwszy.
Zaraz odpowiedział, ale głos miał szorstki prawie, urywany a dyszący żarem.
— Nie wiem. Jestem tak szczęśliwy, że nie wiem o niczem — co tobą nie jest. Nie wiem nic nadto, że jesteś przy mnie, że cię widzę, słyszę, czuję... Cóż więcej mnie obchodzi?
Piła jego słowa i uczucie spojrzeniem, chciała coś odpowiedzieć, ale nagle jakiś płomień okrył jej twarz rumieńcem i zamilkła — nim mówić zaczęła. Obejrzała się trwożnie i podejrzliwie spoglądała w twarze przechodniów.
— Spóźniłam się, mąż zatrzymał mnie... ach, ten...
— Pójdźmy, Ello, zapomnij o nim! — szepnął, biorąc ją za rękę. Zadrżała, bezwiednie usuwając dłoń swoją.