Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 163 —

cemi rozlaną wodą łąkami. Młyn tylko turkotał, a od dworu szły odgłosy skrzypienia wrót, czasem końskie rżenie nadbiegło z koniczyn, lub ode wsi przejmujące tony piszczałek, albo jakieś splątane gwary. Witek popatrzył na łąki raz jeszcze, ale nic dojrzeć nie mógł, tylko jeszcze większa żałość zaczęła go gnieść i płacz go chwytał, więc poszedł na swoje legowisko do szopy, gdzie stały stare bryczki i różne niepotrzebne narzędzia gospodarskie. W starym, przegniłym wasągu sypiał razem z Finką.
Matka też wkrótce przyszła, przynosząc mu trochę zupy i kawałek mięsa.
— Mos tu, pochlipej se, jest ta i śtucka, zidz se.
— Matulu, Finka się ano zepsuła. Dziadzic ją zastrzelili tero.
— Skoda sucyska. W połednie ją wołałam, nie przysła.
— Hale, i wcoraj nie była na paśniku ze mną.
— Mozę się kaj osceniła i przy psiokach warowała.
— A kiej się zepsuła.
— Boli cie jesce?
— Przecie, ze boli.
— Ta suka piekło zrobiła w domu. Jewkę wyprała, gubernantkę odprawiła. Jantka jak zwaliła przycirkiem w łeb, to mu jojko nade ślepiem ano wysadziło — i pomstowała, jak nieboskie stworzynie. Loboga z taką przeklętnicą, gorse to lo ludzi, kiej tyn pies paskudny.