Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 139 —

Franek śpiesznie wybiegł na schody, jednocześnie usłyszał skrzyp drzwi otwieranych czy zamykanych wyżej na piętrze i kogoś bardzo śpiesznie schodzącego nadół. Usunął się nabok, pomyślał, że sąsiad zprzeciwka idzie na miasto. Wolno wszedł na górę, drzwi od mieszkania były uchylone, tuż za progiem potknął się gwałtownie o jakieś rzeczy.
— Cóż u djabła, któż to powywłóczył? — zapalił śpiesznie zapałkę. Drzwi od pokoju Simonki były naoścież otwarte. Zaświecił lampę i wszedł tam, przeczuwając coś złego. W pokoju było wszystko wywrócone do góry nogami. Kufry pootwierane, szuflady powyciągane, garderoba, bielizna porozrzucane walały się po ziemi, znać pośpiesznie przetrząsane. Ogromny tłumok rzeczy, zawiniętych w prześcieradło, leżał przy drzwiach.
— Złodzieje! — szepnął, zimno mu się zrobiło. Pobiegł do drugiego pokoju — tam wszystko było na miejscu. Widocznie złodziej nie zdążył jeszcze nic zabrać, spłoszony jego nadejściem — a może tylko zadowolnił się tem, co łatwiej mógł unieść, uciekając.
— A moje rzeczy! — Rzucił się do kuchni, legowisko jego było rozrzucone.
— Jezus, Marja!... — straszne przeczucie obleciało mu mózg, jak błyskawica, pełna gromów. Roztrząsnął wszystkie łachmany drżącemi od strachu rękoma. Pudełka z Ulaną nie było!
Zadygotał cały, rzucał się naprzód, cofał — kręcił prawie wkółko, zimny pot przerażenia wy-