Strona:Władysław Sebyła - Pieśni szczurołapa.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
SŁOWACKI

Biało-czerwone firanki okno przekreśla krzyżem,
Trzy lustra, jak trzy stawy, potrójne w nich odbicie,
Spokojnie płynie przez nie przebite światłem życie.
Zapada cicho słońce nad zadymionym Paryżem.

* * *

Nie, to nie było życie chmurne i jak stal męskie,
Nie było twardych spoczynków po długiej, nużącej walce.
Był srebrny sen, ciekący przez przezroczyste palce,
I w gorejących oczach błyskanie ducha zwycięskie.

Były dalekie podróże przez lazurowy Adratyk,
Bociany, lecące sznurem nad zagubionym okrętem,
Noc, która legła krzyżem przed miejscem najcichszem i świętem,
Modlitwa przed pustym grobem — na długą drogę wijatyk.

Miłość najsłodsza i cicha, owiana bryzgami kaskad,
I biel kwitnących wisień, klask niewidzialnych słowików,
Niebo zasłane puchem, szmer płytkich, górskich strumyków.
To tylko na oczach stęsknionych blada i smutna maska.

A kiedy, zgubiona na jawie, Ludwika schodziła we śnie,
Uśpione serce wiedziało, że zawsze już źle będzie.
I było bicie głową o schodów ostre krawędzie,
I płacz szarpiący trzewia głęboko i boleśnie.

A mógłby być Krzemieniec zamiast tułaczki po świecie,
I letnie popołudnia, trawione w chłodnej altanie,