Strona:Władysław Orkan - Wskazania.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

było rady. Husarz doń gromko: „Czy już czas?!..” Nie mógł nasz gazda wyrozumieć, o co chodzi, i odrzekł prędko: „Nie!” Wejrzawszy dalej, zobaczył moc wojska śpiącego — wszystko na koniach i zbrojne. „Abyś pamiętał — zadudniał znów głosem husarz — nabier se tego do worka!” I ukazał mu (wybaczcie) gnój koński. Gazda pomyślał: „E dyć ja haw na oborze dość tego mam”. Ale nie śmiał się przeciwić. Nabrał posłusznie do worka, kielo ino zdolał, przywiódł konia ku jamie i nałożył nań. — Skoro odjechał dalej, chce to zrucić, ale nie może. Natężył siły wszystkie — aż wór spadnie na ziem, zabrzęknie. „Je coż to, co sie tak głosi?” Rozwiązuje — a tu pelniutko złota. Uradował się mocno — ba, wiera — ale coż, kie nie zdolał wora udźwignąć. Próbuje raz i drugi — na nic. „Nima rady, trza z wozem przyjechać”. Kopnął się po wóz — przyjeżdża — a tu ani śladu. Dolinkę naszedł i wszystko, co ku jamie wiodło, ale tak złoto jak i jama kędyś się podziały.
Jest opowieść druga, gdzieindziej zapisana, która nam powiada, że to nie gazda był, co wojsko śpiące widział, jeno kowal z Kościelisk, niejaki Fakla. — Przyszedł raz doń nieznajomy rycerz i wezwał go, coby se wziął sprzęt do kucia koni i szedł za nim. Że mu sie to powiada — opłaci. Nie było sie co wymawiać. Zabrał naczynie do worka i poszedł za nieznajomym, który skierował się w Tatry. Szli różnemi ścieżkami — wspinali się w górę, to znowu schodzili na dół — aże nareszcie stanęli przed ścianą, w której był otwór, jak do groty. Tu rycerz przykazał Fakli: „Cobyś sie słowem nie ode-