Przejdź do zawartości

Strona:Władysław Orkan - Nowele.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ci było dać synowi — rzekł z urąganiem i postąpił ku łóżku.
— A to wścieklina baba!... Nowiutką kosulę mu wdzioła. Cóz jo będę mioł do kościoła?... Umarłemu co to wystarcy...
Z temi słowy wyciągnął rękę do trupa, wyjął krzyżyk z jego dłoni, rzucił na stół — następnie chwycił rękaw, by ściągnąć koszulę z ojca-nieboszczyka...
Dziwnym przypadkiem — dłoń swoją zaplątał między palce umarłego... I stała się straszna rzecz. Palce nieboszczyka zwarły się i objęły dłoń Ignaca żelaznemi kleszczami... Syn wydał okropny ryk z przerażenia i strachu — i padł bez duszy przy trupie ojca...

· · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Na trzeci dzień był jeden pogrzeb dla ojca i syna. Pochowano ich w jednej szerokiej trumnie... Ojciec nie puścił syna... Rozłączeni za życia — w mogile spali razem. I było im dobrze. Robactwo nie kłóciło się o ich ciała...