Przejdź do zawartości

Strona:Władysław Orkan - Drogą czwartaków od Ostrowca na Litwę.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

do niewidnych pozycyi wroga. Mówił nam później znajomy oficer Polak z 31. pułku obrony krajowej:
— Siedzimy w okopach w nocy, czekając na zmianę. Cicho, nudnie. Naraz słyszymy: muzyka. Znane dźwięki marsza... Niemcy zdziwieni pytają: »Was ist das? Was für eine Musik«? A my, co nas Polaków było, słuchamy wzruszeni. »Bartoszu« — »Jeszcze Polska...« Łzy nam się do oczu cisną. Poznaliśmy, że to Legionów pułk jakiś przychodzi.

~~~~~~~~~~~~~~

— Zstępujemy do wsi Czołny.
Domy jak zamarłe. Po sadach poza opłotkami jakieś przyczajone treny. Wszystko zciszone. Czuje się niedalekość wroga.
Drogą pomiędzy rzędami chałup bataliony w milczeniu przechodzą. Księżyc zaszedł. Na ziemię zsunęła się ciemność.
Skręcamy drogą na pola. Jakaś łąka, jakieś dźwigające się wzniesienia. Oszlaki zboża i majaki kóp. Na lewo wyżej mrocznia lasu.
Bataliony rozwijają się w kolumny. Idą rozkazy zciszone. Podchodzimy ku lasowi dla upatrzenia miejsca na kwaterę noclegową sztabu. Prowadząc konie za uzdy, wchodzimy w ciemności wnętrza. Słyszymy przechodzące koło ściany lasu oddziały wojsk: wracają pod osłoną nocy z pozycyi. Zasię inne przychodzą na zmianę.
W lesie, jak w lochach więziennych: odór po-