Strona:Władysław Orkan - Drogą czwartaków od Ostrowca na Litwę.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i lewo nizkie ścienia lasu. Szosa zmierza prosto i ginie gdzieś w schyleniu. Na tejto szosie spotkaliśmy po raz pierwszy jadącą przeciw nas kawalkadę dziwną, którą odtąd już często mieliśmy za każdym odwrotem Moskali spotykać. Długi rząd wozów chłopskich ciągnionych z wysiłkiem przez chude, wybrakowane koniska. Pobok konia woźnica stary, ledwo wlokący nogi. Na wozie wązkim spiętrzony wszystek majątek: skrzynia, tłomoki różne, worków wypchanych parę, graty — na tem siedząca kobieta, dzierżąca na ręku niemowlę, indziej gęś lub kojec z kurami — albo zaś kobieta idąca pobok fury, prowadząca krowę, lub cielę na powrozie, na furze zasię dzieci kilkoro drobnych jak w gnieździe — albo pomiędzy spiętrzonymi na wozie gratami dziecko śpiące, przy niem małe prosię, pod wozem na powrózku piesek. I tak z małemi przemianami jeden wóz za drugim. — A sznur tego długi — nieskończony, rzeka niedoli.
Skąd ci ludzie? Dokąd ta wędrówka?
Oto przez Moskali z miejscowości różnych zagarnięci, przyostali, przypadli w schronach lasu podczas ich odwrotu i teraz, dostawszy się na tę stronę ruchomej linii, wracają do swoich siedzib. — Ludzie szarzy, półmartwi z przebytych udręczeń, zdają się świata nie spostrzegać, w głąb swojej nędzy zapas trzeni. Wloką się, wloką — już im nic nie dziwne wszystko widzieli: i pobranie synów, i pohańbienie córek, i spalenie w ich oczach dobytku. Wracają,