Strona:Władysław Orkan - Drogą czwartaków od Ostrowca na Litwę.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

trwożą. Może temu, że tak gruntownie walą, wyrzuc cając wysokie slupy ziemi.
Z południa, tegoż dnia jeszcze, wyruszył pułk w kierunku Ciężkowoli. Marsz z Woli Ossowińskiej przez podnoszące się zakręty drogi wśród pastwisk, ściernisk i lasów. — Gdy, jadąc poprzód, stanęliśmy (pułkownik, adjutant jego kap. Zarzycki i kap. Bobrowski) na płaskowyżu, oczy nasze przywitał, niby okrzyk barwny, wyjaw kilku w niedalekich odstępach pożarów. Paliły się wsi poblizkie: pierwsza — wydawało się — tuż kilka wiorst przed nami. Snopy rdzawe plomieni rozpętały się w ciszy — kłęby dymu tajały w niebo pogodne. Na miedzy, łączącej pola, na płaszczyznie, widać było sznur kawaleryi — pluton, jadący w stronę pożaru. Dalej — osiedli kilka pobok brzozowego lasku. Ciężkowola.
Tam zmierzamy na przełaj. Podjeżdżajac, widzimy grupę wojskowych przed jednem z osiedli. Rozeznajemy szefa sztabu i oficerów Komendy Legionów.
Po oznajmieniu o nadejściu pułku, pułkownik każe poprowadzić konie ku poblizkiemu na ścierni domostwu, a sam z nami udaje się do pociągającego świeżością brzozowego lasku. Tu też obrane miejsce na kwaterę Komendy pułkowej. Przy kraju lasku, pod drzewem, w okoleniu brzózek i modrzewi.
Wkrótce zjawia się z onego poblizkiego domostwa gospodarz, ze stołem, ławą i stołkami. A za nim córka przynosi garnek mleka kwaśnego, chleb razowy i masło świeżutkie. Sielanka.