Strona:Władysław Orkan - Drogą czwartaków od Ostrowca na Litwę.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na prawo las wysoki — na lewo sośniane zalesie. Gdy to się ucina, biegnie pod kątem prostym do drogi rów pozycyi naszych.
Przed oczyma otwiera się na wschód przestrzeń widna, o nizkich i rzadkich krzakach.
W oddali wieś, czubami drzew wzniesionych rysująca się: Kozłówka.
Przed tą wsią rosyjskie pozycye. Stamtąd pukają gęsto karabiny, nadlatują śpiewające kule.
Odpowiadają im honwedzi z rowu przyleśnego.
Schodzimy w narożnik rowu, skąd biegnie skrótem dla oczu linia ognia: postaci oparte o ścianę gliny, klęczące, po lufach karabinów na wschód uparcie wpatrzone.
Za chwilę zjawia się koło nas w skraju leśnym por. Zulauf: melduje pułkownikowi, że kompania jego jest tuż za nim, gotowa do zluzowania.
Pułkownik, ostrzegając, by się nie wychylal, daje mu jakoweś dyspozycye, dotyczące zmiany. Poczem zabieramy się z powrotem przez lasek. Widzimy w gąszczu sośnianym przesuwające się postaci legionistów.
Nie uszliśmy do czterdziestu kroków, gdy nas wstrzymuje wołanie. Kap. Sikorski szuka pułkownika. Przyszedł tą samą drogą za nami. Wychodzi ku nam na przerzedzie lasku...
Znagła przeszywa powietrze charakterystyczny znajomy świst — pęka szrapnel.
— Musieli zauważyć ruch — ktoś mówi.