Colomb wcale nie myślał dotrzymywać ugody, zawartej przez Willisena.
Ciągłe napady wojska bądź to na miasta, które przemocą zajmowały, strzelając do bezbronnych mieszkańców, bądź na pojedyńcze osoby, powtarzały się ustawicznie.
W jednem miejscu Prusacy wystrzałami z tyłu pozabijali pracujących w polu włościan. Gdzieindziej napadali na wsie dla odbierania broni, chwytali i bili batami tych, o których wiedzieli, że należeli do wojska polskiego.
Jeden z robotników, uwięziony w Pakosławiu, Melchior Dziubiński, katowany był przez Prusaków. Po każdem uderzeniu bata komendant pytał go, czy kocha Prusy. Dziubiński za każdym razem odpowiadał: — Kocham ojczyznę moją, Polskę, a nienawidzę Prus.
Mieszkańcy wsi tak byli przyzwyczajeni do barbarzyństwa żołdactwa pruskiego, że ilekroć zbliżał się oddział wojska, uciekali, kryjąc się po lasach. Wówczas żołnierstwo wpadało do wsi, zabijało inwentarz i drób, niszczyło sprzęty, wybijało szyby w chałupach.
Podobneż napady odbywały się na dwory. W dniu 26 kwietnia oddział dragonów pruskich wpadł do dworu w Słupach: w obecności matki i żony dowódca zastrzelił Stanisława Sadowskiego, koledzy zaś jego i żołnierstwo znęcali się nad trupem kolbami i bagnetami.
W kilku miejscach lud stawiał opór prowokującemu go wojsku pruskiemu. Komisarze polscy, chcąc przerwać rozlew krwi, skłaniali lud nasz do złożenia broni, a wówczas Prusacy mścili się na bezbronnych i rabowali miasto. Tak np. w Koźminie zabili salwą w liczbie kilkunastu ludzi także i komisarza Chłapowskiego, u którego kosynierzy złożyli byli broń.
Obozy polskie, chociaż niekorzystnie rozstawione i otoczone Prusakami, liczyły jednak do 4000 wojska, a Mierosławski gorliwie zajął się jego organizacją: usunięto z szarż oficerskich ludzi nie znających sztuki
Strona:Władysław Mieczysław Kozłowski - Powstanie wielkopolskie w roku 1848.pdf/39
Ta strona została skorygowana.
10. Prusacy odsłaniają karty.