Strona:Władysław Mickiewicz - Emigracya Polska 1860—1890.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gdzie tańszy wyszukał sobie skład dla wielkiej ilości kamieni litograficznych, z których odbijać miał sam swoje rysunki. Nieszczęście chciało, że odźwierny domu, nastraszony hukiem dział i wystrzałów karabinowych, dodawał sobie animuszu trunkiem. Dnia tego zupełnie był pijany; na pytanie oficera czy w tym domu są komuniści, odpowiedział, że innych lokatorów nie ma. Nic nie sprawdzając, oficer kazał zwołać wszystkich mieszkańców, kobiety puścił wolno a mężczyzn rozstrzelano. Lewicki, leżący na stosie trupów, usłyszał jak żołnierz z oddziału wojska przechodzącego, odezwał się do oficera: »Jeden z tych biedaków jeszcze dyszy, czy mam go dobić czy też zanieść do ambulansu«? Doktor opatrzywszy rannego rzekł doń: »Masz sześć kul w ciele. Jeżeli posiadasz rodzinę, wezwij ją«. Lewicki dał znać żonie, gdzie jest; przybiegła, opowiedział jej powyższe okoliczności, ale nie pozwolono jej zostać przy nim do końca. W nocy skonał.
Podobna tragedya odegrała się w księgarni luksemburskiej. Rozstrzelano subjekta tej księgarni, Konstantego Dalewskiego. Podczas oblężenia zaciągnął się do gwardyi narodowej. Gdy Komuna opanowała stolicę, odniósł broń do ratusza i wziął na piśmie poświadczenie opatrzone urzędową pieczątką, że karabin przyjęty dla obrony Paryża przeciw Prusakom oddaje, nie chcąc jako Polak mieszać się do wojny domowej. Ostrożność ta na nic mu się nie przydała.
Dzienniki francuskie z niesłychaną przesadą rozpisywały się o udziale Polaków w Komunie. Grono emigrantów postanowiło odeprzeć te oszczerstwa w memoryale do Zgromadzenia narodowego opatrzonym podpisami: Władysława Czartoryskiego, Barzykowskiego, T. Morawskiego, S. Gałęzowskiego, Chr. Ostro-