Przejdź do zawartości

Strona:Władysław Matlakowski - Wspomnienia z Zakopanego.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tylko sam grzebień gór odrzyna się wyraźnie; reszta, jak marzenie, przetkane światłem, ulotne i ułudne. Z pośród tej zamazanej bieli — wydziera się gdzieś jaskrawo oświetlona grań, brzeżek turni, lub płasienka upłazu, po których łagodnie ześlizgują się promienie. Na niebie nad górami także opar — od wschodu aż do zachodu. Tymczasem u zenitu niebieszczy się przeczyste szafirowe niebo, i śle odblask drugiemu szafirowi na ziemi. Każdy wzgórek, stok, modeluje się tak cudownie, takim niebieszczy się kolorem w cieniu, a bieli na wypukłości, że oczu oderwać nie można od tej gry światła i cienia.
Po trzydniowem bezustannem pruszeniu, śnieg leży pulchny, nastroszony, z przecudnych, najsymetryczniejszych gwiazd usypany.