niach dolin jakieś śmietankowe odcienie na jednej ścianie, sinawe na drugiej, — wreszcie w chmurach toną szaro-srebrzyste turnie. Wieś wygląda jak wielka srokata plama, rzucona na śnieżną dolinę — drzewa jak czarne kreski i smugi akwaforty.
Chmurno, mroźno (–12°) i wietrzno. Pruszy drobniuteńki śnieżek, rzadki, przesłaniający świat, który przez tę ruchomą zasłonę wygląda jak fantasmagorya. Zwolna nad Gubałówką wyzierać zaczyna niebo, płoń niebieska rozszerza się coraz bardziej, cofa się chmura na południe za góry — i oto jedna połać świata — zbocza Gubałówki, polany, lasy okryte okiścią, przycupnięte do ziemi domki — jaśnieją w blasku słonecznym; druga połowa, regle i góry — zatopione w gęstej masie chmury i lecącego z niej śniegu; chmura rzednieje, rozpływa się, ukazują się regle, potem śnieżne szczyty, wreszcie prawie całe pasmo