Przejdź do zawartości

Strona:Władysław Matlakowski - Wspomnienia z Zakopanego.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.


16 grudnia.

Budząc się, nie widzimy najbliższej chałupy; sypie wściekła kurniawa gęsta, mleczna i nieprzejrzana; ptaki lecą w ukos, a chwilami podmuchnięte wichrem lecą pionowo, zataczając kręgi pod ścianą, zanim spadną na ziemię. Płyną godziny za godzinami. Nie przynoszą poczty, niema pieczywa — świat we władzy ruchliwego białego żywiołu.





18 grudnia.

Ponury mrok wieczora ogarnia wieś, nad którą wisi spokojna wielka chmura, oparta brzegami na okalających górach. Naraz, nad Osobitą, przy samej ziemi — po zachodzie słońca, trzema wąziuchnemi szczelinami przedarły się trzy wielkie strugi czerwonej zorzy, jak promienie z głowy Mojżesza, i oblały purpurą falisty, pogarbolony spód chmury, a w tem oświetleniu pośmiertnem, które przy-