Strona:Władysław Ludwik Anczyc - Wspomnienie z Tatr.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pójdzie daléj, urocze nasze Podhale zmieni się w kamienistą pustynię. Znikną lasy okrywające regle; ulewy spłóczą urodzajną ziemię, strumienie wyschną i pozostanie cmentarzysko głazów. Podobny los zagraża całemu pasmu Karpat. — Spekulanci niemieccy i żydzi na potęgę niszczą lasy: stare olbrzymy padają pod ostrzem siekiery, właściciele wiecznie łaknący grosza marnują je, a ustawy leśne, bardzo piękne na papierze, lecz nędznie wykonywane, są bezsilnemi wobec wszechwładnego grosza, który umie je omijać i natrząsać się z nich. Biedna kraina!
W Kuźnicach przed karczmą Wojciech wysadza nas z wozu i życzy szczęśliwego powrotu. — Zwracam uwagę dzieweczek na skalisty Nosal, szkarłatem słońca oblany, ale Sieczka niecierpliwi się i woła na nas:
— Napatrzą się jeszcze do woli różnym pięknościom, ale teraz nie ma czasu; trzeba iść bo droga daleka. Jeżeli nie boją się bystréj uboczy, to zamiast drogą, pójdziemy ścieżką przez Nieborak; trudniéj, bo trudniéj, ale oszczędzi się kawał.
Przebywszy po kładce ramię potoku Bystréj, zaczynamy się piąć w górę tak stromą, że co kilkadziesiąt kroków trzeba zatrzymywać się dla nabrania tchu; przytém droga ślizka, suche liście zeszłoroczne i mnogie korzenie wcale wejścia nie ułatwiają. Prawdziwy Nieborak, lecz nie las, który tém mianem ochrzczono, ale ten co go przebywać musi. Sieczka z potężném brzemieniem na plecach, zdaje się nie czuć ani ciężaru, ani spadzistości góry; idzie swobodnie jak po równéj drodze, a tylko co chwila ogląda się i zachęca nas słowem. Zosia i Helenka dotrzymują mu towarzystwa; słabsza i mniéj wytrwała Władzia wraz ze mną pozostaje nieco niżéj; gdyby o chód tylko chodziło, to mniejsza, ale brak powietrza co chwila pierś ściska i trzeba zatrzymywać się, aby zachwycić oddechu. Dziwne to górskie powietrze, człowiek zmęczony upada z trudu i zdaje się daléj iść nie potrafi; tymczasem chwilka wytchnienia rodzi nową siłę i rozprasza ślady zmęczenia.
Nakoniec po trzech kwadransach téj męczącéj wędrówki, wynurzamy się z Nieboraka i stajemy na grzbiecie Bociana, którego górale Boczaniem po swojemu wymawiają. Paręset kroków idzie się jeszcze zaroślami, nakoniec wydostajemy się na żwirową ścieżkę, która za czasów swéj młodości była drogą jezdną, bo tedy zwożono rudę wydobywaną pod Magorą. Dziś rudę zaniedbano, bo zkądinąd dowóz łatwiejszy: a ścieżką zwożą tylko juczne konie obońki z mlekiem.
Droga ta idzie samym grzbietem zwanym Upłazem Skupniowym. Lewy stok jego spada w głęboką dolinę Olczyską: spadzistość wielka: puszczony ztąd głaz zrazu toczy się w lekkich podskokach, potém nabiera coraz silniejszego rozpędu i jak piłka sprężysta pędzi w szalonych skokach, odbijając się nieraz mimo centnarowego ciężaru na parę sążni w górę. Jestto widok bardzo zajmujący, ale rozrywka niebezpieczna, gdyż głaz może zabić bydlę, a nawet i pasterza ukrytego w gąszczach na dnie doliny.
Z prawéj strony drogi również bystry spad w dolinę Jaworzynki. Turyści udający się na zwidzenie groty Magóry, zwykle idą przez nią; niektórzy nawet tędy obierają drogę do Stawów Gąsienicowych, lecz wyjście ztąd przykrzejsze niż przez Nieborak; tém bardziéj że bezleśna pochyłość nie chroni od promieni słońca. Podziwiamy doliny Olszyską, Jaworzynkę i wynurzające się coraz nowe szczyty Tatr, Karpaty, Pieniny i dolinę Nowego Targu, ale Sieczka uśmiecha się z pewnym rodzajem politowania i mówi wzruszając ramionami:
— Piękneć to prawda, bo tu w Tatrach nic brzyćkiego nie ma, ale dopiéro z Hali Królowéj coś ujrzycie, a ze Świnicy reśtę. Idziemy pod Kopę Królowéj wązką ścieżką, ale lekko tylko podnoszącą się. Panienki chichoczą się i żartują z przesadzonych trudności, jakiemi straszą zwykłych śmiertelników, bywalcy w Tatrach;