Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/398

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 394 —

wołał z wyrazem szczerej radości na swej szpetnej twarzy — postójcie, jasny panie rotmistrzu!... Ot, stary znajomy was pozdrawia, Trokim Żyr, hajdamak!
— Cóż ty tu robisz? — zapytał Fogelwander, patrząc na strój kampańczyka.
— Ot co robię, w monastyrze siedzę! — odparł Trokim. — Ale cóż, monachy szelmy! Dał ja im złota dużo, ot tak dużo... wszystko obiecali, mówili, że mnie popem zrobią; a teraz kręcą i cyganią; ani im mów o tem, monaster zamiatać mi każą! Ale dobrze i tak, żem im nie dał wszystkiego, mam tego dobrą kupę jeszcze zakopaną, hen... w tym sinym borze, widzicie, tam daleko za monastyrem!... Czekam jeno czas jakiś, a jak mi bardzo markotno będzie w Wereżance, monastyr podpalę, a monachów zamknę, aby żywcem w popiół poszły, zdrajcy!
I zaśmiał się okrutnie, pokazując szeroki rząd białych zębów... Fogelwander kazał ruszyć woźnicy.
— Hej, hej! panoczku, jasny panoczku — wołał dalej Trokim, który nie zdawał się być trzeźwym — głupi wy