Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/375

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 371 —

— To niepodobna — uspakajał Fogelwander — z internuncyuszem mówić pan teraz nie możesz... Udaj się pan do Żwańca, tam p. Boscamps Lasopolski zabawi kilka dni w kwarantannie, rozmówisz się pan z nim wygodnie.
— To nie może być, to nie może być! wołał starzec, jak szalony i rwał się naprzód całą siłą. Natychmiast, natychmiast muszę się widzieć z Boscampsem! O mam go przecię! Szukam go po całym Wschodzie i Zachodzie... Wyrocznia spełniła się. Tu jest srebrzysty półksiężyc, tu most czerwony, tu bois, tu camp, tu Boscamps, mąż z lasów i pól.
Fogelwander aż zadrżał pod nagłem wrażeniem tych słów... Spojrzał z najwyższem zajęciem na starca... Wskazówki Seingalta były prawdziwe... To musiał być ojciec Erinny Fanaryotki.
— Puśćcie mnie, puśćcie mnie — wołał Greczyn dalej — Boscamps zbójco, łotrze, oddaj mi moją córkę, wróć mi dziecko jedyne! Ulituj się nad starcem, puść mnie! Zabić się dam, a widzieć go muszę!