bo tu człek znajomy, jak u siebie. Słabym był jeszcze i niedomagał bardzo; wiatr mógł mnie przewrócić: na czworakach się lazło, byle dalej i bezpieczniej. Przywlókł się ja do karczmy Janczynieckiej, bo tam stróż — dobry mój towarzysz i sam niegdyś w hajdamaki chodził; wiedziałem, że mnie przechowa a nie wyda. Noc już była, kiedym do sieni wlazł, a tu słyszę, jak coś buch! o mnie.... łapami na piersi. A to Bimbasza był, sobaczka moja! Jakże on zacznie cieszyć się, a radować, a skakać, a ujadać, a skomleć z wielkiej uciechy... mocny Boże! — jak dziecko, co rodzonej matki dawno nie widziało! Ot, i my teraz znowu razem, ja i Bimbasza!.... Tak my i do was w gościnę przyszli, jasny panie!
Fogelwander, który cierpliwie wysłuchał tego opowiadania Trokima, bo mu zresztą przerwać nawet było niepodobna, tak się rozgadał i rozrzewnił hajdamak, odezwał się teraz szorstko:
— Czegoż chcesz odemnie, i czemu szukasz własnej zguby....
— Ja mojej zguby nie szukam, ale
Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/348
Ta strona została przepisana.
— 344 —
![](http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/2/29/W%C5%82adys%C5%82aw_%C5%81ozi%C5%84ski_-_Skarb_Wata%C5%BCki.djvu/page348-1024px-W%C5%82adys%C5%82aw_%C5%81ozi%C5%84ski_-_Skarb_Wata%C5%BCki.djvu.jpg)