Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 275 —

nas, gwardyę pieszą, zawsze dodawano instygatorowi marszałkowskiemu. Nieraz my szli na zwiady za rabownikami i złodziejami; poduczyłem ja się tam dobrze, jak zasięgać języka ostrożnie. Raz mi sam Jaśnie Wielmożny, pan Marszałek koronny kazał w nagrodę wypłacić pięć dukatów, za to, żem wytropił jednego srogiego złoczyńcę. Już ja biorę wszystko na moją głowę; nie wrócę bez języka.
— A ja mości rotmistrzu — rzekł Porwisz — będę trzymał mój język za zębami; niech Ogarek kręci już swoim, on sprawniejszy do tego. Ale za to mości rotmistrzu, jak przyjdzie do komendy, wal! pal! to ja lepiej machnę szablą, niż językiem Ogarek. Niech on macha teraz, bo on frant warszawski, machnę ja potem Szachinowi....
Salwowawszy tak honor swój żołnierski, Porwisz skręcił się według regulamentu na zapiętkach i wymaszerował z Ogarkiem z pokoju.
Podczas gdy Fogelwander udał się wprost do zamku, aby tam wynaleźć znajomych sobie oficerów, gwardyak wziął Porwisza pod ramię i obaj poszli oglą-