Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 210 —

nii, prosto sadzi na mnie. Byłem ubrany nędznie, ot w tej samej płótniance, co ją widzicie; odrzuciłem prędko pistolety i nóż po za siebie na pole — ta i myślę sobie, napastować mnie nie będą a wolno puszczą...
....Nadjechali dragoni i zatrzymali. Ja głupi, pokłon nizki robię, suplikuję się, żem stróż od żyda karczmarza, i czapką ziemię zamiatam, Bóg mię rozumu pozbawił, zapomniałem, że choć na głowie włosy mi odrosły, osełedec hajdamacki znać, jeszcze było. Zobaczyli dragoni osełedec i wzięli mnie z sobą. Chcieli mnie na pierwszem lepszem drzewie powiesić, ale komendant był ludzki i żywego do Kamieńca dostawił... Tam już było mnogo ludu naszego. Mnie wtrącili w loch razem z innymi.
Trokim przerwał swoje opowiadanie. Osłabionej piersi rannego opryszka zabrakło tchu. Wypoczął chwilę dłuższą, a potem odezwał się znowu:
— Dużo wam mówiłem, a może dość było powiedzieć tylko, że mam skarb wielki w ukryciu... Ale kto wie, czybyście byli uwierzyli tak od razu, jasny