Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 197 —

wasze dragony, jasny rotmistrzu, kulami przedziurawiły jak sito, temu lat trzy będzie. Miałem osiemnaście lotek w ciele, a przecie raczkiem do wsi zalazłem i tam się ukryłem. I nic mi nie było....
Rzekłszy to, Trokim począł macać palcami swoją nędzną płótnianke, poszarpaną niemal w same gałgany i strzępy.
— Macie nóż, jasny panie? — zapytał.
Fogelwander wydobył nóż mały i podał go mu z ciekawem spojrzeniem.
— Dajcież mi wasz kapelusz, jasny rotmistrzu.... mruknął watażka. — Potrzymajcie go trochę, może nie pożałujecie tego....
Fogelwander zaciekawiony w najwyższym stopniu podsunął poduszkę watażce, aby mógł oprzeć głowę zranioną i podał swój kapelusz.
Watażka począł pruć cały rąbek swej płótnianki. Za pierwszem szarpnieciem noża błysnęło złoto. Był to dukat. Watażka rzucił go do kapelusza i pruł dalej. Dukat po dukacie spadał do kapelusza. Nareszcie Trokim przerwał swoją robotę.
— Porachujcie — rzekł do oficera