Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 178 —

ły go jak furye piekielne w zasadzkę.
Obaj włosi, Sabi i kawaler de Seingalt grali z zimną krwią, wesoło i swobodnie, a Seingalt ustawicznie opowiadał najrozmaitsze przygody, kłamiąc i przesadzając z bezprzykładnem samochwalstwem.
Przed Fogelwandrem leżały już tylko drobne szczątki sumy, którą nie dawno okupił zastawem swej rangi. Przeliczył ją drżącemi rękami, ułożył w stos i chciał rzucić na jedną stawkę. Seingalt, który zatrzymał bank, odsunął pieniądze z grzecznym uśmiechem.
Cospetto! — zawołał — dość już na dzisiaj. Mój panie hrabio, nie masz dziś szczęścia, zostaw tę rezerwę; niechaj to będą smocze zęby, z których w szczęśliwszej chwili wyrosną znowu legiony złotych holenderskich rycerzy!...
I wyciągając się na krześle poprawił piżony na swej upudrowanej fryzurze, strzepał aksamitny frak a la Pompadour, i rzucił wzrok zadowolony na swoje jedwabne pończochy a rouleau i na duże spinki przy trzewikach, których