Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 155 —

niem patrzał na twarz nieszczęśliwego, i nagle zawołał:
— Trokim Watażka!
Ranny opryszek spojrzał rozgorzałym od gorączki wzrokiem na oficera i znowu błagać począł słabym głosem:
— Na Chrystusa Zbawcę, na Dziewicę Najświętszą Przeczystą żyć mi dajcie!.... Zostawcie mnie tu, niech sam skonam spokojnie.... Och, gdybyście tu zawołali księdza! Wielkie grzechy palą duszę nędzną, ale Bóg miłosierny!
— Uspokój się Trokim — rzekł Fogelwander łagodnie — uspokój się, nikt ci już nie godzi na życie!
— Co wam życie moje, jeśli żyć będę! — jeczał coraz słabszym głosem Watażka — dajcie mi zginąć spokojnie.... ot zginę jak pies.... na to mnie i matka rodziła! Ale niech choć jeszcze Bogu się pomodlę....
I modlitwa, która długo może nie postała na ustach zbrodniarza, wydobyła... się z piersi rannego....
Fogelwander wyskoczył znowu na stok szańca.
— Podoficer! — zawołał na znajo-