Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie i dorodnie. Gdyśmy się zbliżyli, on zatrzymał konia i przypatrywać się nam bacznie począł. Snać poznał mundury pruskie i czegoś niedobrego się domyślał, bo nagle wysunął się naprzód i przykładając rękę do furdymentu szabli, zawołał głośno:
— Stój, kto jedzie!?
Na to ksiądz odezwał się nagle z pośród dragonów:
— Ratuj, kto może!
Ledwie ów człowiek te słowa usłyszał, kiedy wyrwawszy szablę z pochwy, odważnie i z impetem ku nam się zwrócił. Widząc, że będę miał przygodę, każę ja moim dragonom pędzić dalej z księdzem ku granicy, a sam podjeżdżam do owego junaka i wołam nań po niemiecku:
— Z drogi! bo po łbie weźmiesz!
Dragoni pomknęli szybko jak wicher z księdzem, a mój młody junak tymczasem sadzi wprost na mnie i woła:
— Hola, panie Niemiec! co to za gwałt na terytorjum Rzeczypospolitej! Aresztuję Waćpana!
I nuż się złoży na mnie szablą i natrze tak siarczyście, że gdybym był w tej chwili nie podchwycił cięcia, byłby mnie z konia zsadził. Nie na rękę mi była awantura, bo jak już powiedziałem, paliło mi się pod stopami od pośpiechu, chciałem tedy umknąć się na bok potem pierwszem starciu i nie dać śmiałkowi okazji; ale on przyciera mnie po raz drugi i tym razem tnie tak zamaszyście po kapeluszu, że omal mi głowy nie rozpłatał.
Widzę, że gracz, i że mnie tak lekko nie puści,