Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ułatwić rozstanie z tem wszystkiem, co tu miłowała na ziemi!...
Na te słowa chciałem wyjść, ale coś mnie dziwnie trzymało na miejscu... Chciałem już całą noc dotrzymać towarzystwa Rotnickiemu. Cofnąłem się w drugi kąt izby i usiadłem. On zaś tymczasem wydobył z pod sukni ryngraf z wizerunkiem Najświętszej Panienki, ucałował go, postawił przed sobą na zydlu i ukląkłszy kornie, żarliwie i gorąco modlić się począł.
Na ten widok niewysłowiona żałość mnie porwała... Ośm lat minęło, jak sam nigdy prawie się nie modliłem, jak nie westchnąłem nawet do Matki Bożej, Królowej Polski. Ozwała się nagle we mnie stara wiara, w której urodziłem się i wzrosłem, przypomniały się z dziwną jakowąś siłą modlitwy, których matka mnie droga uczyła, gdym był jeszcze drobnem pacholęciem — i cały afekt ten religijny, który kiedyś gorzał w młodem sercu, na nowo duszę mi do głębi ogrzał, wyjaśnił i rozrzewnił.
Nie mogłem wstrzymać się już dłużej i płakać począłem jak dziecko, a rzuciwszy się na kolana, od długiego czasu pierwszy raz ze skruchą serdeczną modlić się począłem. Musiałem w tem rozczuleniu mojem i płaczu głośno zaszlochać, bo Rotnicki oglądnął się, a ujrzawszy mnie w tak kornej modlitwie, zbliżył się do mnie i tak się ozwał:
— Widzę, żeś Waćpan nabożny, i towarzyszysz mi w modłach moich. To mnie ośmiela, panie oficerze, prosić cię o zrobienie mi ważnej przysługi, której nie możesz odmówić człowiekowi, który tak