Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

168

a od długich czasów stał pustkowiem. Mówił mi także Aksamicki, że z takiej rzadkiej a szczęśliwej okazji koniecznie korzystać i tego niezwykłego człowieka poznać musi, albowiem najmocniej jest przekonany, że to musi być wielki jakiś mistrz magji i alchemji. Ja mu na to perswadować począłem, aby sobie rozmaite bezbożne gusła raz przecie z głowy wybił, jako iż to statecznemu oficerowi i katolikowi nie przystoi, i aby znajomości takich nie szukał, bo ten Zapatan albo magnat wielki, albo większy jeszcze jest szalbierz, a czy tak, czy tak, dla niego stosownym towarzyszem być nie może.
Ja swoje, on swoje, a tak dałem mu pokój. Na trzeci dzień przypadał ów obiad, na który nas pan generał Korytowski łaskawie inwitował, więc też wszyscy stawiliśmy się na godzinę, a nawet wcześniej trochę, jak to ludziom, subalterne będącym, należy. Rozprawialiśmy jakiś czas z panem generałem o rzeczach militarnych, w czem i pan komendant Witte uczestniczył — aż nareszcie zgromadzili się i inni goście. Był tam i pan kasztelan Morski, i pan kasztelan Siemianowski, pan starosta kołomyjski Chołoniewski, i pan starosta lwowski Kicki, i wielu innych znakomitej dystynkcji panów i dygnitarzy, bo to był czas kontraktowy, więc szlachty było mnogo we Lwowie z najdalszej nawet Polski.
Kiedy już prawie wszyscy byli, ozwał się pan generał Korytowski:
— Będziemy tu mieli dziś jeszcze jednego gościa, dziwnego człowieka, którego we Lwowie czarnym kawalerem zowią. Przybył tu do Lwowa jakiś