Strona:Voltaire - Refleksye.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Owoż brakło tylko jeszcze kanonizacyi... Istotnie, ludność już wlicza M. Antoniusza — między świętych. Przychodzą nad mogiłę — z modlitwą, z żądaniem cudów, a są już i tacy, co je słyszeli na własne słuchy. Mniszek quidam wyrywa świętemu kilka zębów, — relikwie stałe o wartości niezmiennej. Przygłucha dewota słyszy naraz dzwony. Kaplan paralityczny uleczon jest, po zażyciu środka na womity. Cudy te i podobne wytłoczono drukiem ku prześwietleniu wątpiących.
Do bractwa białośnieżnych penitentów należało kilku urzędników. Los Jana Calasa był od tej chwili rozstrzygnięty...
Ukazują się też inne znamiona, i zapowiedzi gniewu Pańskiego. Zbliża się owo doroczne święto dane na pamiątkę wygładzenia 4.000 braci schyzmatyków. Rok 1762 był rokiem jubileuszowym. Mówiono już na wszech rynkach, że szafot, na którym będą Calasów kołowali, ma być pierwszą widowiska ozdobą, numerem pierwszym programu. Opatrzność (gadano) upatrzyła sobie te ofiary, wybrała je z pośród tysiąca.
I to się działo w naszych czasach, tak gwałtownego postępu filozofii, gdy sto akademii — pisze sto rozpraw na temat poprawy obyczajów!
Tymczasem sędziowie parlamentu w liczbie trzynastu kraczą codziennie nad głowami niewinnych. Nie mają w ręku żadnych dowodów, ani jednej poszlaki, — śladu, cienia zbrodni.