Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Meksyk.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w ręku i wybrać sobie najlepsze z tych, które się tam znajdowały...
Castillejo chciał być uważanym za coś nieskończenie wyższego od swoich kolegów, generałów rewolucyjnych. Był człowiekiem postępowym, prawie uczonym. Dla Stanów Zjednoczonych miał wysokie uznanie za wyrabianą tam doskonałą broń palną i niemniej wyborne samochody. Jest to niewiele, co prawda, ale zawsze już coś. Ażeby zostać generałem meksykańskim, niekoniecznie trzeba wiedzieć, czy jakiś Edgar Poë lub Emerson istnieli na świecie...
— Widziałeś pan, jakie prześliczne cacka wyrabiają ci cudzoziemcy? Owem prześlicznem cackiem był samochód świeżo sprowadzony — machina zgrabna, lekka, niezmordowana, prawdziwie wymarzony wyścigowiec. Gdybym wam powiedział markę fabryki, gotowibyście pomyśleć, że mi za to zapłacono. Powiem więc tylko, że było to wielkie auto z najlepszych, jakie wyrabiają w Stanach. Byłem niem równie zachwycony jak mój generał.
Często wieczorem Castillejo, zanim mię wysadził przed drzwiami redakcji, przewoził mię swym nowym samochodem po ulicach miasta, a raczej wzdłuż jednej alei, która pod rozmaitemi nazwami i o rozmaitej szerokości rozciąga się na przestrzeni kilku kilometrów od starego placu, na którym się mieści pałac rządowy do parku Chapultepek.
Znacie wieczorny wygląd ulic w Mexico. Niema na świecie miasta lepiej oświetlonego i bardziej martwego. Z wielkich kul elektrycznych latarń oślepiające snopy światła padały na zupełnie puste ulice. Zdawaćby się mogło, że samochód sunie ulicami jakiegoś zaczarowanego miasta z Tysiąca i jednej nocy, w którem wszelkie życie zamarło. W pierwszych latach rewolucji, martwą ciszę przerywały jeszcze niekiedy wesołe epizody: oficerowie jeździli wynajętemi samo-