Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Meksyk.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Przyjaciele mieli o nim wysokie wyobrażenie i mówili zawsze z bojaźliwem uwielbieniem.
— „To człowiek niebezpieczny — niedobrze jest mieć w nim wroga. On potrafi dobrze się dać we znaki.”
Człowiek ten był potęgą: tworzył i obalał ministrów, na czele wojska stawiał swoich przyjaciół, którzy słuchali go ślepo, przeciwników zaś zmuszał do opuszczenia kraju lub też wysyłał ich do pewnych uroczych okolic nadmorskich nad zatoką Meksykańską, gdzie mieszkańcy wyżyn bardzo łatwo nabawiają się śmiertelnej choroby.
Nieprzyjaciele wypominali mu łatwość, z jaką wydawał rozkazy rozstrzeliwania jeńców wojennych. Ale któżby zliczył wyroki śmierci, wydawane podówczas przez obie strony walczące? Widziałem ich tyle — to tak mało kosztuje, wydać rozkaz podobny.
Co do mnie, nie miałem nigdy powodu na niego się uskarżać. W gruncie rzeczy dobry chłopak. Mam nawet podejrzenie, że w skrytości ducha on, który nie podziwiał i nie wielbił nikogo, miał dla mnie wielki szacunek z racji mej niezwykłej łatwości pióra.
Zażyłość nasza rozpoczęła się od chwili, gdy po wojnie napisałem dla niego książkę p. t. „historja dywizji zachodniej”. Dywizją tą była dowodzona przez niego banda. W książce mojej dowodziłem oczywiście, że dywizja ta zapewniła zwycięstwo rewolucji, wszystkie inne zaś niczego podczas całej wojny nie dokonały.
Dodawać zapewne nie trzeba, że tą samą ręką napisałem historję dywizji wschodniej, zarówno jak południowej i środkowej — wszędzie wykazując niezbicie, że dywizja, której bohaterskie czyny opisywałem, była ze wszystkich najdzielniejszą, że dokonała wszystkich zwycięstw rewolucji, a wszyscy inni generałowie zawadzali jej tylko w jej operacjach wojennych.