Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Meksyk.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pozdrowiła również służbowego policjanta, jakby starego znajomego, wprawdzie to nie ten sam, co wczoraj, ale... na wszelki wypadek... nie zawadzi...
Wszedłszy do sali, szła pokornie, starając się nikomu nie narazić, kłaniała uprzejmie każdemu z napotkanych po drodze widzów, którzy nie oddawali jej ukłonu, conajwyżej obrzucali zdziwionem spojrzeniem, zdającem się mówić:
— Warjatka!
Usiadła w swoim fotelu, starając się zajmować jaknajmniej miejsca, aby nie krępować sąsiadów. Z początku oglądała się kilkakrotnie, aby się przekonać, czy służba widzi nienaganne zachowanie. Rozpoczęło się przedstawienie i kazało zapomnieć o rzeczywistości. Niemiec już ścigał na świetlnym ekranie, nadobną alzatkę, i zawiłe przygody kinowego romansu przewijały się przed oczyma widzów. Później przyszły okopy i żołnierz, piszący list, odwrócony plecami, później odwracając się ku publiczności.
— Albert!..! Albert!... — załkało coś w piersiach staruszki.
Stara potrzebowała nadludzkiego wysiłku woli, aby powstrzymać się od głośnego krzyku. Drżała na myśl o skandalu wczorajszym. Wygnanoby ją stąd raz nazawsze i nie mogłaby patrzeć na swego wnuka.
Wzruszenie jej znalazło ujście w strumieniu łez. Zdławionym głosem, szeptała, cicho, żeby nikt tego usłyszeć nie mógł, śledząc w skupieniu nabożnem wszystko, co się działo na ekranie:
— Albert! mój chłopcze, to ja, twoja babka... nie poznajesz mnie? Co wieczora będę przychodziła, aby się na ciebie napatrzeć!“
Na następnem przedstawieniu płakała mniej. Przy wyjściu wdała się w rozmowę z odźwiernym, traktując go z pewną poufałością. Możnaby sądzić, że należała do personelu.
Odźwierny, który wysłuchał już kilkakrotnie jej opo-