Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Meksyk.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kobiecie do zrozumienia, jak dalece to pytanie było nie na miejscu.
Starowina jednak mówiła dalej, a pośpiech jej wskazywał, że się zbliża do najważniejszych zdarzeń.
— Dzisiejszego wieczora, panie komisarzu, wstąpiłam do kawiarni z ojcem Crainquebilie. Pan komisarz musi go znać — pisano o nim książki i komedje.
Nazwisko to wywołało niejasne obrazy w pamięci komisarza. Zainteresowało go zdanie starej, że przygody tej osobistości były opisywane i szukał w pamięci tego nazwiska z miną niedowiarka wzruszając ramionami.
— Jego historję — mówiła dalej kobiecina — opisał niejaki pan Anatol, który pracuje na drugim brzegu Sekwany w „warsztacie dla uczonych” — wie pan komisarz? taki wielki pałac z kopułą, gdzie wydają przepisy dla bogatych ludzi, jak mają ładnie mówić...
Komisarz wyprostował się w fotelu ze zdumienia. Ten „warsztat uczonych“ na drugim brzegu Sekwany — toż to była Akademja Francuska, a niejaki pan Anatol mógł być tylko Anatolem France.
— Więc istnieje naprawdę jakiś ojciec Crainquebille?
— Znam go od trzydziestu lat, panie komisarzu, handlujemy w różnych dzielnicach, ale co rana spotykamy się na rynku przy zakupach i zachodzimy razem do kawiarni... O, to biedny człowiek! interesa jego źle idą, pracuje mało, jest zanadto uczony. Jego protektor, pan Anatol, nauczył go wielu rzeczy. Słucham go całemi godzinami, gdy przy lampce wina zacznie opowiadać...
— Otóż dzisiaj wieczorem, jak zwykle, spotkaliśmy się w kawiarni. Wychodząc o godzinie dziewiątej, nie wiem dlaczego zatrzymałam się przed drzwiami jakiegoś kina. Zaciekawił mnie wielki afisz, przedstawiający alzacką dziewczynę, walczącą z brutalnym niemcem. Uwielbiam podobne historję! jestem gorącą