Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na widok syna matce wypadła z rąk koronkowa robótka: ręce jej drżały, z twarzy odpłynęła wszystka krew, oczy straciły zwykły wpraz. Musiała wiedzieć całą prawdę; lub, jeśli jej nie wiedziała, odpadła ją od pierwszego rzutu oka.
— Oh! synu!... Czy długo jeszcze? Czas już był doprawdy, by ochłonąć z owego szału przygód... Jeśli chciał być marynarzem, niechby nim był, ale na porządnych statkach, w służbie jakiegoś wielkiego towarzystwa okrętowego... Nie mógł przecież włóczyć się tak po wszystkich morzach kuli ziemskiej wraz z całą ową hołotę, jaka ofiaruje swe usługi w portach do uzupełniania załóg. Najlepszem wyjściem z tego byłoby, gdyby pozostał w spokoju u domowego ogniska. Cóżby to było za szczęście dla matki, gdyby zechciał zostać przy niej! Ulises, ku zdumieniu dońi Cristiny, zgodził się z tem postanowieniem.
Zacna pani mieszkała nie sama, lecz w towarzystwie jednej z bratanic, którą uważała niemal za córkę. Cinta, smukła, o cerze matowej, miała włosy czarne jak heban, a oczy o barwie zmiennej jak morze. Była córką jednego z Blanesów (jedynego ubogiego w rodzinie), który był kapitanem na statku jednego ze swych krewniaków. Zmarł on na żółtą febrę przed laty w jednym z portów środkowej Ameryki.
Ferraguta pociągała prostota Cinty, wdzięk nieśmiały jej słów i jej uśmiechów. Dziewczyna była czemś tak nowem dla tego włóczęgi, który znał jedynie. mulatki o zwierzęcym śmiechu, azjatki o kocich ruchach, lub wreszcie owe europejki wielkich miast portowych, co po pierwszem zamienionem słowie chcą się czegoś napić, ze śpiewką siadają na kolanach zapraszającego i przymierzają jego czapkę na dowód swej dla niego miłości.
Cinta — było to jej imię — zdawała się znać dokładnie życie marynarza. Był on przedmiotem