Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/323

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zostawała więc tylko zemsta: w porównaniu jednak z innemi entuzjazmami, wiodącemi w owych chwilach tragicznych innych ku ołtarzom poświęceń, zemsta ta wydała mu się tak błahą, tak egoistyczną...
I w pośród owych rozmyślań przyszło mu na pamięć, wryło się w mózg, zasłyszane kiedyś zdanie: „Nie warto żyć życiem bez ideału“.
Ideal! Ta myśl opętała teraz Ferraguta. Innemi czasy byłby się niewątpliwie przyzwyczaił do monotonnego, lądowego życia; ale obecnie walka całego świata rozbudziła w nim drzemiące dotąd aspiracje... być może, marzenia naddziadów... Połowa świata walczyła teraz z drugą połową: z obu stron gwałtem i mordem broniono prawdziwych ideałów mistycznych.
Marynarz jednak między obu masami wrogów dostrzegał głęboką różnicę.
Jedni, z oczyma utkwionemi w przeszłość, chcieli przywrócić wszechwładztwo siły, świętość wojny, przystosować je do współczesnego życia. Inni budowali przyszłość, marzyli o świecie wolnych demokracyj, tolerancyjnych, pokojowo nastrojonych narodów.
Ferragutowi zdawało się, że słyszy swego stryja Trytona: przyszły mu na pamięć walki zażarte, o jakich mu opowiadał, pomiędzy ludami Północy a ludami Południa o posiadanie błękitnego płaszcza Amfitryty. On sam, Ferragut, był środziemnomorcem, a to, że kraj, na którego stokach się urodził, nie interesował się losami świata, nie znaczyło, by on sam miał patrzeć na to zmaganie się obojętny.
Powziął decyzję: zostanie na swem stanowisku i walczyć będzie o sprawę ras łacińskich i cywilizacji śródziemnomorskiej...
Ta nowa wiara zbliżyła go tembardziej do Caragola; pociągały go coraz bardziej niezachwiana złudzenia starca. Od czasu do czasu dopytywał się