Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ulises znowu wzruszył pogardliwie ramionami. Skryte zdrady nie były jego specjalnością: lepszy był jego sposób postępowania. Jedyną rzeczą, której żałował, było to, że ów zbrodniarz żył jeszcze. Czemuż go nie był w stanie zabić wówczas własną ręką.
— Nie żyje już, być może, — odrzekła. — Sąd wojenny skazał go na stracenie. Nie wiemy jeszcze, czy wyrok został już wykonany; ale go rozstrzelają zapewne lada dzień: i wszyscy z pośród naszych wiedzą, żeś to ty go wydał.
Drżała na myśl o nienawiści, jaką Ulises ściągnął na swą głowę, na myśl o zemście, jaką mu gotowano. W Berlinie zwrócono szczególną uwagę na nazwisko Ferraguta; we wszystkich krajach na całym świecie w tejże chwili imię to powtarzały całe bataljony cywilne mężczyzn i kobiet, pracujących na chwałę Niemiec. Komendanci okrętów podwodnych komunikowali sobie wzajemnie informacje co do niego samego i co do jego statku. Jakże-to? ośmielił się zaatakować najpotężniejsze mocarstwo świata, on, zwykły śmiertelnik, zwykły kapitan statku handlowego, — ośmielił się pozbawić monarchę jednego z najdzielniejszych pracowników!
— Coś ty zrobił, Ulisesie? Coś ty zrobił? — powtarzała jeszcze.
I Ferragut przyznać musiał ostatecznie, że w głosie tym brzmiało uczucie dlań i niepokój o niego.
— Mnie również poczynają traktować jak wroga, — ciągnęła. — Jeszcze mi tego nie mówią, bo u nas kryje się człowiek zazwyczaj ze swemi myślami; ale domyślam się tego z chłodu, jaki mi wszędzie okazują... Doktorka wie, że cię kocham jeszcze, jak wprzódy, wbrew nienawiści, jaką sama żywi dla ciebie. Inni wspominają o twój „zdradzie“, a ja protestuję, bo znieść nie mogę tego