Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przybraną haftowanemi poduszkami; ściany obite były jakąś tkaniną.
Raptem z mroku postać kobieca z wyciągniętemi ramionami podbiegła ku Ulisesowi. Porwała się tak gwałtownie, iż padła mu niemal na pierś. Nim jednak zdołała go pochwycić w ramiona, Ferragut rozpoznał owe zadyszane usta, oczy owe, w których się łzy pojawiły ze wzruszenia, uśmiech, w którym niepokój kojarzył się z uniesieniem miłosnem.
— Ty!... Ty!... — zająknął się zdumiony, cofając się wstecz.
Poczuł, jak ze zdziwienia nogi mu się nagle ugięły, a przez grzbiet przeleciał dreszcz lodowaty.
— Ulisesie! — szepnęła kobieta, usiłując go znowu pochwycić w uścisk.
— Ty!... Ty! — głucho powtarzał marynarz.
Była to Freya.
Co za siła tajemnicza skłoniła ją do tego. Nie umiałby był wyjaśnić. Przez mgnienie oka zdawało mu się, że widzi morze, statek lecący w powietrze, syna zszarpanego na strzępy.
— Ach, ty k....!
Podniósł do góry rękę, zacisnął pięść. Przezorność mu gadała na ucho; „Twardy bądź! Bez litości! Ta dziewka umie się obchodzić z rewolwerem!“ I uderzył, jak uderzyłby był mężczyznę, bez wahania: całą duszę kładąc w uderzenie.
W nienawiści już gotował się cios ponowić: bał się ryposty, zgóry jej chciał zapobiec... Ale zamarł nagłe z wzniesioną do góry ręką...
— Aj!...
Kobieta zachwiała się i okręciła się na miejscu z cichym jękiem pokrzywdzonego dziecka. Ręce zwisły jej bezwładnie po bokach; widać było, że nie miała nawet zamiaru się bronić!... Zachybotała się jak pijana. Kolana ugięły się pod nią i padła ciężko, jak zwój bielizny: głową uderzyła