Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

osuszyła łzy na oczach i, bledsza jeszcze, smutniejsza, niż zwykle, wróciła do zwykłych zatrudnień domowych.
Ferragut patrzał, jak wraz z dwiema siostrzenicami, siedzącemi jej u nóg, w dalszym ciągu robiła wieczne swe koronki: odrywała się od nich jedynie, by się zatroszczyć o męża, dbając, by mu niczego w domu nie brakło. Było to jej obowiązkiem. Od dzieciństwa wiedziała, jakie są obowiązki żony marynarza, gdy ten, niby ptak przelotny, na kilka krótkich dni zawita do domu.
A jednak mimo całą tę troskliwość, Ulises czuł, jakby go od żony dzieliło teraz coś naksztalt niezgłębionej przepaści. Wrażenie to było zresztą zupełnie uzasadnione: wkrótce przekonał się o tem dowodnie.
Pewnego razu, chcąc niby promieniem słonecznym rozświetlić chmurne życie Cinty, ulegając też może porywowi dawnych uczuć, pozwolił sobie na przygarnięcie się miłosne do żony.
Ona ruchem obrażonej prawie wstydliwości odsunęła się odeń z całą energją...
Inną zgoła kobietę miał teraz Ulises przed sobą: zbladła, z nozdrzami drgającemi od gniewu, z błyskami obłąkania w oczach, Cinta wyrzuciła wreszcie ze siebie to, co zdawna w sobie taiła. Był to potok słów, rwących się od łez.
— Nie!... Nie!.. Żyć będziemy z sobą nadal, skoroś jest moim mężem i skoro Bóg zechciał, by tak było; ale cię już nie kocham: już cię nie mogę kochać!... Tyłeś mi zrobił złego!... A ja cię tak kochałam!... Możesz szukać w czasie swych podróży, w ciągli swych przygód plugawych, ale kobiety, coby cię tak jak ja kochała, nie znajdziesz!
I wspominać jęła w skardze bezbrzeżnej całą swą przeszłość, uplecioną z pokornej, niemal poddańczej miłości, z cierpliwej, nieskarżącej się, wierności:
— Zawszem ci towarzyszyła myślą w podró-