Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kłego; raz jeszcze więc chęć dowiedzenia się czegoś nowego sprowadziła go na pokład.
Parowiec napotkał szalupę pełną rozbitków, inne statki, biorące udział w ratunku, zbierały ze swej strony łodzie, w których byli ci, co przeżyli katastrofę.
Skoro tylko pierwsi z uratowanych stanęli na pokładzie, otoczył ich wnet tłum pasażerów; użalano się nad nimi, proponowano im gorące napoje. Niekrórzy z pośród nich, ledwie uszedłszy parę kroków, zataczali się jak pijani i padali ociężale na ławki. Innych musiano z trudem windować z szalupy i przenosić niezwłocznie na fotelach do lecznicy okrętowej.
Żołnierze angielscy, spokojni i flegmatyczni, niezwłocznie po przybyciu na pokład żądali fajek i łapczywie zaczynali się zaciągać dymem. Paru rozbitków, napół ledwie ubranych, przyodziało się w płaszcze i, jakby byli w salonie, poczynali wnet szczegółowe opowieści o przebiegu katastrofy. Dziesięciogodzinny pobyt na przeładowanej, biedzącej naoślep łódce, pełne niepokoju wyczekiwanie pomocy, nie zmogło mimo wszystko ich energji.
Rozpacz kobiet była straszliwa. Ferragut spostrzegł śród grupy pań młodziutką, jasnowłosą Angielkę, smukłą i elegancką, z płaczem opowiadającą o swych przeżyciach. Znalazła się nagle w szalupie, nie wiedząc nawet, w jaki sposób rozdzielono ją z jej rodzicami. Może nie żyli już? Miała mimo to słabiutką nadzieję, że zdołali się schronić na inną łódź, a teraz zabrano ich na któryś ze statków, biorących udział w ratunku.
Rozpacz przebolesna, głośna, charakterystyczna dla południowców, przerwała nagle te krzyki i głośny rozgwar głosów. Na pokład weszła jakaś biedna Włoszka z dzieckiem na ręku.
— „Figlia mia! Mia figlia“! — wołała z oczyma pełnemi łez, z rozpuszczonemi włosami.