Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
MŁODY TELEMAK.

Za każdym razem, gdy „Mare Nostrum“ wracało do Barcelony, Esteban Ferragut wpadał w zachwyt, graniczący z oszołomieniem. Zdawało mu się, jakgdyby poprzez rozsunięte ściany fala światła poczynała zalewać jego spokojne życie synka z dobrego domu.
Od owej chwili przestawał uwijać się po porcie i wpatrywać się zdała w wielkie transatlantyki, jakie zapuszczały kotwice przed pomnikiem Kolumba, lub w statki parowe, stające szeregami wzdłuż doków. W ciągu kilku tygodni „Mare Nostrum“ było jego wyłączną własnością. Kapitan wraz z oficerami spędzał czas na lądzie. Toni tylko nocował na statku. Liczni majtkowie prosili o pozwolenie osiedlenia się w mieście, okręt więc pozostawał na opiece wuja Caragola i półtuzina ludzi, którzy mieli go utrzymywać w porządku.
Mały Ferragut mógł sobie więc wyobrażać, iż jest kapitanem „Marę Nostrum“. Biegał po pokładzie, marząc, że walczy z wściekła, burzą morską, przyglądał się instrumentom pokładowym z miną znawcy, zwiedzał wszystkie części mieszkalne statku, zaglądał do ładowni otwartych celem przewietrzenia, nim znów zapełnione zostaną towarami; siadał wreszcie do łódki służbowej i, odwiązawszy ją od sznurowej drabinki, wiosłował po kilka godzin z rzędu z większą daleko przyjemnością, niż na leciutkich jolkach klubu wioślarzy.