Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzenia złego Humoru na bliźnich. To znów udawał się do ogrodu w stronie Chiai tą samą drogą, którędy szedł wówczas razem z Freyą. Spodziewał się, że ujrzy ją lada chwila...
Gdy wreszcie po długiem wyczekiwaniu już go rozpacz miała ogarnąć, łudził się jeszcze, zwracając oczy ku białemu gmachowi Akwarjum. Freya mu o nim wspominała. Częstokroć przesiadywała tam całemi godzinami, przyglądając się życiu stworzeń morskich.
Ferragut mrużył oczy, wszedłszy nagle z zalanego słońcem ogrodu w mroczne, wilgotne galerje.
Szedł między dwoma rzędami prostokątnych, w górę idących basenów, których wnętrza widać było poprzez grube szyby. Z dwu ścian, z góry oświetlonych promieniami słońca, padała zielonkawa poświata. Na twarzach zwiedzających kładły się niby barwy umarłych: zdawało się, jakby szli poprzez podmorskie przełęcze. Wodę ledwie się rozróżniało w basenach. Była to raczej poza szybami jakby przedziwna atmosfera, we snach widywane przestworza, po których snuły się w górę i w dół barwne twory. Tylko srebrne kuleczki, dobywające się z ich oddechów, przypominały, że tam, poza szybami jest woda. W górze owych zagród wodnych świetlista atmosfera drżała od rozprysków przejrzystego pyłu. To woda morska z wtłoczonem w nią powietrzem lała się w kryształowe przegrody, odświeżając środowisko, w jakiem żyć mogli jedynie mieszkańcy Akwarjum.
Kapitan, zwiedziwszy wszystkie po kolei galerje, w których nie dostrzegł nikogo prócz rzadkich przechodniów i stworzeń morskich poza jasne mi szybami, — popadał w głębokie zniechęcenie. Jeszcze jeden dzień stracony!
— Nie przyjdzie!
Wieczorem bezwiednie niemal szedł ku Chiai. Przyglądał się wszystkim z kolei staroświeckim budowlom o magnackim wyglądzie. Były to wielkie domy czerwonawej barwy, wzniesione za cza-