Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Karczmarka słuchała z wytężoną uwagą jego opowiadania w ciężkim szepleniącym andaluskim djalekcie, aby nie uronić ani słówka i tak była niem przejęta, że nawet jej mowa kastylska nabierała cech dziwnych i wyrażeń niezrozumiałych, z których się śmieli mieszkańcy Cabanal.
— Jak pan już wie, panie Martinez, ten chłopak mój doprowadza mię do obłędu. Zapytuję go nieraz: Czy ci brak czego, łobuzie? I czemuż ty przestajesz z tymi łotrami? Ach, panie Martinez, pan tak pięknie umie mówić! Niechże go pan nastraszy. Niech pan mu powie, że zabiorą go do Walencji do więzienia, jeżeli nie będzie posłusznym.
Pan Martinez przyrzekł jej, że to uczyni i rzeczywiście przemówił surowym głosem do chłopca, tak iż ten w ciągu jakiegoś czasu bał się uniformu i strasznego karabinu, z którym żołnierz nigdy się nie rozstawał.
Niewielkie usługi okazywane niekiedy wdowie przez Martineza uczyniły zeń jej domownika. Spędzał w traktjerni większą część dnia. Wdowa lubiła go bardzo, to też chętnie mu sporządzała zawsze posiłek, a nieraz nawet naprawiała mu bieliznę i przyszywała guziki do bardziej dyskretnej części garderoby.
Biedny pan Martinez! Czyżby sobie mógł dać radę bez osoby podobnej jak ona? Chodził