Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

madami ciągnęli na miejsce katastrofy, by się przyjrzeć z pewnego oddalenia rozbitemu statkowi, wrytemu głęboko w piasek. O barkach rybaczych nie myślano wcale, tak iż nawet jęki kobiet opłakujących nieobecnych swych mężów, wywoływały pewne zdziwienie.
Straty w ludziach były jednak mniejsze, niż przypuszczano z początku. Wraz z rozpogodzeniem się wróciło do portu wiele z tych barek, które uważano już za zatopione.
Niektóre z nich zdołały umknąć przed rozszalałą burzą do Denia, inne zaś do Gandia lub Cullera. Skoro zauważono którą z nich dopływającą do portu, wydawano pełne zapału okrzyki radości i głośno dziękowano świętym patronom czuwającym nad dolą rybaków.
Nie wróciła jednak barka wuja Pascualo, najbardziej nieumęczonego ze wszystkich mieszkańców Cabanal w gromadzeniu zysków, zajmującego się w lecie rybołówstwem, w zimie zaś przemytnictwem. Był to bardzo doświadczony marynarz i znał doskonale brzegi Algieru i Oranu, znajdujące się tuż zaraz, jak się poufale wyrażał, niby o chodniku po drugiej stronie ulicy.
Żona jego, Tona, po tygodniu jeszcze wychodziła codziennie na molo z jednem dzieckiem na ręku, z drugiem zaś czepiącym się jej spódni-