Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
II.

Po latach jeszcze pamiętano pewien wtorek wielkopostny. Jedni byli świadkami wydarzeń w Cabanal, inni wiedzieli o nich z opowiadań.
Ranek był cudny. Gładka tafla morza, bez najmniejszego drgania, lśniła jak zwierciadło, odbijając jasne promienie słoneczne.
Ryb sprzedawano mnóstwo. Z Targu Walencji wciąż napływały nowe zapotrzebowania. Barki ciągnące sieci płynęły spokojnie ku przylądkowi San Antonio. Trwoga byłaby niewytłumaczona. Niezwykła cisza panująca dokoła, pozwalała rybakom szybko napełniać kosze i dostarczać je z rozradowanem obliczem żonom oczekującym w Cabanal.
Około południa jednak pogoda się zmieniła. Zaczął wiać wiatr wschodni, który zazwyczaj jest bardzo niebezpieczny w zatoce Walencji. Morze marszczyło się coraz bardziej, przybierając brudną barwę. Chmury szybko zasnuły niebo. Wiatr każdą chwilą się wzmagał.