Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wolniczą względem handlarek, które własna ich nędza kazała uważać za panie.
Handlarki okryte szalami znikały jedna po drugiej w wąskich ciemnych niby wejście do celi więziennej drzwiach hali targowej, z których jak z cuchnącej otchłani wydobywała się wilgotna woń przykra.
Rynek się ożywił. Pod wilgotnemi cynkowemi daszkami, z których spadały od czasu do czasu krople na ziemię, handlarki wykładały rybę z koszy na blaty marmurowe, zaścielone trawą zieloną. Ryby większe krajano na części i układano tak, iż widać było czerwieniące się krążki. Z beczek wydostawano przechowany w lodzie pozostały z dnia poprzedniego towar o mętnych oczach i pozbawionej zwykłego połysku łusce. Różne gatunki układano bez ściśle określonego planu, zdarzało się więc, że skromna sardynka leżała tuż przy okazałej barwenie lub poważnym homarze w ciemnej szacie, poruszającym swojemi mackami, jak gdyby pragnął udzielić ostatniego błogosławieństwa.
Naprzeciwko, w drugim rzędzie straganów rozkładały swój towar inne handlarki, wyglądające znacznie nędzniej niż owe z Cabanal.
Przybywały tu z Albufera, miejscowości, której ludność bardziej pokrzywdzona niż gdzieindziej i mająca swe odrębne zwyczaje, przebywa