Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/310

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

walki, jako matki, przebaczyła jej wszystko w tej chwili.
W miejscu najwyższem stała wyprostowana i dumna, pałająca zemstą, nieczuła na żadne bóle, babcia Picores. Spódnica jej powiewająca jak sztandar, chłostała nieustannie jej nogi.
Nie wygrażała już pięściami w stronę morza. Odwróciła się od niego z pogardą. Groźby zaś swoje skierowała na ląd ku wieży Miguelete, która się wznosiła wysoko ponad masą dachów miasta.
Tam raczej znajdował się wróg, właściwy sprawca nieszczęścia. I pięść czarownicy wybrzeża, nabrzmiała i olbrzymia, wygrażała miastu, gdy tymczasem jej usta wylewały straszne przekleństwa.
— Niechże się teraz potargują te nikczemne paniusie! Co? Jeszcze ryba za droga?... Dziesięć razy tyle powinna kosztować!