Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dopełnił zbrodnię narażając ich przez głupi swój upor na śmierć. I patrząc na starego i jego towarzyszy siedzących na mokrym pokładzie, uwiązanych do masztu tak silnie, że aż się wpijały w ciało liny, oszołomionych silnemi uderzeniami fal, nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że sam się znajduje w niebezpieczeństwie. Nie zwracał zupełnie uwagi na fale napastujące go. Będąc cięższym od innych mocniej się trzymał na pokładzie i dlatego zapominał o sobie, myśląc tylko o innych.
Należało ratować siebie i innych. Będzie mógł i na lądzie przecież załatwić swe porachunki z rodziną albo skończyć z swem życiem. Teraz trzeba było dotrzeć do portu z załogą. I tak ciążyło już na jego sumieniu kilka istot: chłopak, który zginął w chwili nawracania Kwiatu majowego oraz załoga tej drugiej barki.
Proboszcz skupił teraz całą swoją uwagę, pragnąc jaknajlepiej pokierować Kwiatem majowym. Nie wiele niepokoiła go sytuacja obecna. Barka była mocna i fale nacierały z tyłu. Bardziej się obawiał wejścia do portu. Tylu już rybaków w tem miejscu w ostatniej swej walce zginęło! W dali za kłębiącemi się bałwanami, ujrzał jakby we mgle z powodu ulewy straszne molo, niby wystający z wody grzbiet wieloryba, przygnanego przez burzę do brzegu. Ach, gdyby mógł to molo ominąć!...