Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Kwiat majowy.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ze starej barki tworzącej z Kwiatem majowym parę wołano już, iż należało wyciągać sieci.
Proboszcz uśmiechnął się gorzko. A dobrze, niech wyciągają! Nie wszystko jedno, teraz czy później? Załoga Kwiatu majowego chwyciła za górną część sieci i zaczęła ciągnąć z wielkim trudem.
Tonet i inni marynarze mimo wielkiego ciężaru jaki musieli dźwigać, uśmiechali się radośnie. Ależ połów wspaniały! Jakie mnóstwo ryb!
Wuj Batiste niemal się podnosząc na palce nad nosem barki i nie zważając na obryzgujące go krople pieniących się fal, wpatrywał się pilnie we wschodnią część horyzontu, gdzie ołowiane chmury coraz bardziej zaczynały się zbierać, tworząc jedną ciemną masę.
Chciał zwrócić na to uwagę Pascuala, który nie spuszczał tymczasem oku z członków załogi ciągnących sieci. Przypadek zrządził, że Tonet i Pascualet znajdowali się obok siebie, tak iż można było doskonale porównać ich twarze. Podobieństwo uderzające! Wzrok jego nie mylił.
— Pascualo... Pascualo!... — wołał stary drżącym nieco głosem. — Już się zbliża!
I cóż z tego?... Zbliżała się burza, której od samego świtu już się spodziewał wuj Batiste.
Czarna masa nasuwająca się coraz bardziej, jakby pękła na chwilę, przepuszczając przez szpa-